Pancerna legenda na krakowskim pomniku

„Na polu walki liczy się ogień i ruch. Żołnierz nie powinien iść do boju zmęczony marszem. Trzeba go dowieźć jak najbliżej przeciwnika” pisał w swoich opublikowanych w 1961 r. wspomnieniach zatytułowanych „Od podwody do czołga” generał Stanisław Maczek, dowódca pierwszej polskiej dywizji pancernej.

Na wskroś spolonizowany potomek chorwackich górali, urodzony 31 marca 1892 r. w Szczercu pod Lwowem, miał zostać filozofem i polonistą. Te kierunki studiował na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Należał wówczas, pod pseudonimem „Rozłucki”, do Związku Strzeleckiego. Odbył w nim podstawowe szkolenie wojskowe. Tuż przed napisaniem przez niego pracy dyplomowej wybuchła I wojna światowa. Nie dane mu było jednak wstąpić z kolegami do Legionów Polskich. Gdzieś w wojskowych kartotekach w Wiedniu wpisano mu zapewne do ewidencji „Chorwat”. Latem 1914 r. został powołany, podobnie jak jego trzej bracia, do armii austriackiej. Energicznego, wykształconego poddanego cesarza Franciszka Józefa I skierowano do szkoły oficerskiej. Po jej ukończeniu męczył się jako dowódca plutonu w pułku obrony krajowej. Musiał tam wykazać się talentem dowódcy, bo po kilku miesiącach przeniesiono go do elitarnego 1. pułku cesarskich strzelców tyrolskich, a stamtąd na stanowisko instruktora w szkole oficerskiej, zanim sam został oficerem!

            Jesienią 1916 r. świeżo promowany podporucznik otrzymał dowództwo kompanii w 1. pułku. Był tam jedynym Polakiem w korpusie oficerskim. Jak sam po latach wspominał, musiał i chciał się wykazać. Tam gdzie inni oficerowie wysyłali swoich żołnierzy – on ich prowadził. Wypady kompanii stały się słynne w całym pułku, a jego „obwieszono medalami jak choinkę” i awansowano na stopień porucznika. W czasie jednej z takich akcji, w lutym 1918 r., został ranny. Okres leczenia i trzymiesięczny urlop rekonwalescenta wykorzystał na ukończenie studiów.

            Wiadomość o zawieszeniu broni 11 listopada 1918 r. zastała go na wysokogórskim froncie w Alpach. Przypiął wówczas narty i zjechał do Trydentu. W cywilnym ubraniu, przez Wiedeń, dotarł do Krakowa. Formalnie była to dezercja, ale on sam uznał, że jego miejsce jest w odzyskującej niepodległość Polsce. 14 listopada 1918 r. wstąpił do Wojska Polskiego. Tego samego dnia otrzymał stanowisko dowódcy kompanii piechoty wysłanej z Krosna na odsiecz oblężonego przez Ukraińców Lwowa. Kompanii piechoty? Raczej czegoś na kształt zmechanizowanej grupy szturmowej, załadowanej do pociągu z prowizorycznie „opancerzonymi” workami z piaskiem przednimi wagonami. W Ustrzykach Dolnych jego kompania zdobyła podobny pociąg ukraiński, a później węzeł kolejowy w Chyrowie. W następnych tygodniach jego „lotna kompania szturmowa” została wyposażona w parokonne wozy po-austriackiego taboru jako środek „szybkiego” przemieszczania się. Brała udział w zdobyciu Drohobycza, Borysławia i Stanisławowa. W czasie kontrofensywy ukraińskiej osłaniała odwrót ze z tego miasta. W czerwcu 1919 r. walczyła o panujące nad Czerniowem i okolicą wzgórze bronione przez Ukraińców. Po jego zdobyciu, jako pierwszy w historii oficer Wojska Polskiego, został awansowany na polu walki przez Józefa Piłsudskiego do stopnia kapitana.

W czasie wojny polsko-bolszewickiej poznał gorycz porażki i przekonał się jak ważne jest wzajemne zaufanie żołnierzy i dowódców. 1 lipca 1920 r. wziął udział w nieudanym natarciu w rejonie Korca. Dowodził strażą tylną wycofującej się grupy składającej się z nieznanych mu żołnierzy. Uznali oni, że zostali porzuceni na pastwę konnicy Siemiona Budionnego i uciekli z pola walki. Po trzech nocach samotnego marszu dotarł do polskich jednostek w Równem i natychmiast przystąpił do odtwarzania swojej „lotnej kompanii”. Wkrótce był to już 400 osobowy „batalion strzelców na podwodach im. kapitana Maczka”. W połowie sierpnia 1920 r. jego batalion przełamał front 24. Dywizji sowieckiej w rejonie Waręża i umożliwił przejście dywizji kawalerii do pościgu za 1. Armią Konną.

Po wojnie pozostał w Wojsku Polskim. Ukończył Wyższą Szkołę Wojenną w Warszawie i przeszedł do pracy w wywiadzie, a później na stanowiska dowódcze w kolejnych jednostkach piechoty. Jesienią 1938 r. przypomniano sobie o jego „batalionie na podwodach” kiedy w czasie wielkich manewrów na Wołyniu eksperymentalna, zmotoryzowana 10. Brygada Kawalerii nie spełniła pokładanych w niej nadziei na utworzenie szybkiej i silnej jednostki uderzeniowej. Generał Wacław Stachiewicz, szef Sztabu Głównego, powiedział mu wówczas wprost, że jeśli nie doprowadzi jednostki do takiego stanu, aby mogła wykonywać przewidziane dla niej zadania – to zostanie zlikwidowana, a jej kawalerzyści przesadzeni ponownie z ciężarówek na konie.

Entuzjasta motoryzacji nie mógł do tego dopuścić. Przeanalizował przyczyny niepowodzenia w czasie manewrów wołyńskich i domagał się wzmocnienia swoich dwóch pułków kawalerii (stanowiących w rzeczywistości ekwiwalent dwóch słabych batalionów piechoty pozbawionych ciężkiej broni) przez jednostki czołgów i artylerii. Jego postulat został spełniony. Do Brygady przydzielono dodatkowy batalion nowych czołgów 7 TP (w rzeczywistości kompanię starych, szkolnych Vickersów E), batalion saperów, dywizjon artylerii motorowej, baterię artylerii przeciwlotniczej i pluton lotnictwa łącznikowego (ten ostatni tylko na papierze). Tak wzmocniona brygada miała stanowić odwód Armii „Kraków” we wrześniu 1939 r. Spodziewano się, że będzie użyta na skrzydłach linii obronnej na Śląsku, albo jako element przeciwuderzenia na siły niemieckie skrwawione w walkach o przełamanie tamtejszych umocnień. Maczek i jego oficerowie sztabowi zjeździli całe polskie zaplecze na tamtym kierunku. Rozpoznano każdy załomek terenu, który można byłoby wykorzystać w walce z czołgami. Nagle okazało się, że walczyć przyjdzie im na kierunku południowym – tam polski wywiad rozpoznał za słowacką granicą koncentrację korpusu pancernego. Nie było już czasu na dokładne rozpoznanie terenu. Maczek tylko raz odwiedził pułkownika Wójcika, dowodzącego pułkiem Korpusu Ochrony Pogranicza broniącym tego odcinka. Drugi raz przyjechał na panujące na doliną Orawy wzgórze już w czasie wojny. Wyrwany wczesnym rankiem 1 września ze swojej kwatery rozkazem dowódcy Armii „nie dopuścić do wyjścia nieprzyjaciela z wąwozów górskich”, terenowym „Łazikiem” wyprzedził swoich żołnierzy. Patrząc przez lornetkę z Wysokiej na pojazdy pancerne miażdżące rozpaczliwie broniących się żołnierzy KOP wezwał „natychmiast, z całą szybkością”, swój dywizjon przeciwpancerny. Armatki holowane przez ciężarówki zdążyły w samą porę, aby odeprzeć niemiecki atak. Pięć dni i nocy „czarna brygada”, jak nazwali ją Niemcy, powstrzymywała w Beskidach pancerny korpus. Potem wycofała się za Dunajec, za Wisłok, za San. Pod Zboiskami przeszła do udanego kontrataku otwierając sobie drogę odwrotu na Lwów. I tylko odwrotu – za Dniestr, a po sowieckiej agresji 17 września, na neutralne Węgry.

To był czas bolesnej nauczki. Z twardej szkoły walki dowódca wyniósł kolejne doświadczenie. Nie wystarczy żołnierza dowieźć na pole walki. Trzeba na tym polu zapewnić mu odpowiednie wsparcie i ochronę. A tę zapewnią tylko własne czołgi, dużo czołgów. I jeszcze jedna lekcja – żołnierze, nawet głodni, walczą. Czołgi, ciągniki artyleryjskie, ciężarówki do przewozu wojska – muszą mieć zapewnione dostawy paliwa. Tę wiedzę próbował przekazać Francuzom w czasie odtwarzania Wojska Polskiego na obczyźnie. Nie chcieli słuchać „pokonanego generała”. Cóż z tego, że polski Naczelny Wódz dał się przekonać. Że docenił męstwo i doświadczenie żołnierzy. Że 10. Brygada Kawalerii stała się Brygadą Kawalerii Pancernej, a wrześniowi weterani jako wyróżnienie mieli prawo noszenia czarnego naramiennika. Nie było dla nich francuskich czołgów, ciągników, armat przeciwpancernych, a nawet najzwyklejszych karabinów.

Gdy w czerwcu 1940 r. runęła francuska obrona na całej linii - dopiero wtedy ruszyły dostawy sprzętu i uzbrojenia dla Polaków. Francuzi żądali teraz szybkiego wystawienia „kompanii przeciwpancernych” do łatania dziur w obronie. A Maczek ośmielił się powiedzieć „nie”. Brygada wejdzie do walki tylko jako jedna, wielka jednostka. Najlepiej pancerna. I wówczas znalazły się czołgi i ciągniki. Nie było tylko czasu, żeby przeszkolić odpowiednią ilość kierowców. Ale zorganizowano Oddział Wydzielony, który ruszył do walki. Miał wspierać dwie francuskie dywizje piechoty. Szybko okazało się, że nie ma kogo wspierać bo dywizje „rozpłynęły się w terenie”. Trzeba było cofać się, jak w Polsce, przed przeważającymi siłami Niemców. I jak w Polsce brakowało paliwa. Porzucano po kolei, przelewając z ich zbiorników ostatnie krople benzyny do czołgowych baków, furgony taboru, wozy sztabowe, sanitarki, na końcu ciężarówki wiozące ułanów i strzelców konnych oraz wyśnione czołgi. Po ostatnim ataku na przeprawy pod Montbard, gdy nie udało się przebić z okrążenia, zniszczono pozostały sprzęt, a żołnierze pieszo, małymi grupkami, ruszyli w stronę portów, skąd mieli zostać ewakuowani na „Wyspę Ostatniej Nadziei”.

Anglicy, zmuszeni wojenną koniecznością, też domagali się jedynie polskiej piechoty dla obrony wybrzeża przed spodziewaną inwazją. Polacy natomiast od pierwszej chwili chcieli jednostki pancernej. Gdy w Szkocji pojawił się, przybyły z Francji przez Afrykę, dawny dowódca od razu na stacji kolejowej żołnierze przebrali go w czarną, pancerniacką kurtkę i beret. Maczek słał do sztabu w Londynie pismo za pismem. Przypominał zasługi swojej brygady. Przypominał o dominującej roli czołgów na polu walki. W końcu, w czasie spotkania z generałem Sikorskim, usłyszał, że prośby „o upancernienie czy uskrzydlenie jednostek są nierealne”, ale też Sikorski dodał, że nierealne na razie i w odpowiednim czasie powrócą do tego tematu. To Maczkowi wystarczyło. Ruszyły na wpół oficjalne kursy kierowców. Najpierw ciężarówek, potem lekkich gąsienicowych transporterów przywiezionych z Francji przez ewakuowany ośrodek zapasowy Brygady Podhalańskiej. Później przypomniano Anglikom, że ich piechota ma czołgi wsparcia, więc Polakom też się one należą. Także Sikorski bezustannie naciskał na Churchilla w sprawie dostaw sprzętu pancernego dla polskich jednostek. Wreszcie zapadła decyzja. W lutym 1942 r., rozkazem Naczelnego Wodza, 10 Brygada Kawalerii Pancernej, oprócz tego, że zachowywała ciągle swoją nazwę, przestała być jednostką piechoty. Dostała czołgi. Obok niej powstawała 16. Brygada Pancerna. Obydwie, wsparte batalionami strzelców, pułkami artylerii, batalionami saperów i łączności weszły w skład 1. Dywizji Pancernej dowodzonej oczywiście przez generała Stanisława Maczka.

Po dwóch latach szkolenia jego dywizja lądowała we Francji. W ciężkich walkach z Niemcami nabierała nowego doświadczenia i zyskała kolejny laur chwały. W rejonie wzgórz Mont Ormel i miasteczka Falaise zamknęła w kotle niemiecką 7. Armię. Pancerniacy zniszczyli dziesiątki niemieckich czołgów, setki żołnierzy wzięli do niewoli. Przez kilka następnych miesięcy prowadzili pościg przez Francję, wyzwolili Belgię i Holandię. Wiosną 1945 r. wjechali na terytorium Rzeszy. 4 maja 1945 r. przed generałem Maczkiem skapitulował załoga bazy Kriegsmarine w Wilhelmshaven.

Wojna była skończona. Ale były oficer antysowieckiego wywiadu we Lwowie miał zamkniętą drogę do Ojczyzny. Musiał zostać na emigracji w Edynburgu. 26 września 1946 r. Tymczasowy Rząd Jedności Narodowej– na wniosek wicepremiera Stanisława Mikołajczyka – pozbawił go obywatelstwa polskiego (jednocześnie obywatelstwo to zabrano jego żonie i dzieciom). Utrzymywał się z minimalnej emerytury brytyjskiej przysługującej żołnierzom alianckim. Został sprzedawcą, a następnie barmanem w restauracji Hotelu „Learmouth” w Edynburgu należącym do jednego z podoficerów jego dywizji. Kiedy okazało się, że wyzwoliciel Holandii nie ma środków aby przyjechać na uroczystości rocznicy oswobodzenia Bredy - 40 tys. mieszkańców tego miasta zaapelowało o nadanie mu obywatelstwa holenderskiego. Postulat ten został przez królową Julianę spełniony, a dodatkowo przyznano mu generalską emeryturę. W 1971 r. warszawski rząd Piotra Jaroszewicza przywrócił mu obywatelstwo polskie. Mimo to odrzucił wystosowane przez komunistycznego premiera Mieczysława F. Rakowskiego zaproszenia do przyjazdu do Polski.

Legendarny dowódca polskich pancerniaków zmarł 11 grudnia 1994 r. w Edynburgu. Zgodnie ze swoją ostatnią wolą pochowany został na cmentarzu żołnierzy polskich w Bredzie.

Ojczyzna doceniła jego działania. Został odznaczony Orderem Orła Białego, Krzyżem Orderu Virtuti Militari III, IV i V kl., Krzyżem Wielkim Orderu Polonia Restituta, Krzyżem Komandorskim Orderu Polonia Restituta, Krzyżem Walecznych i Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami, belgijskimi komandorią Orderu Korony, Croix de Guerre 1939-1945 z palmami, brytyjskimi Orderem Łaźni i Distinguished Service Order, francuskimi komandorią Legii Honorowej, Croix de Guerre 1939-1945 z palmami, Medaille Commemorative Francaise de la Guerre 1939-1945, holenderską komandorią Orderu Oranie-Nassau oraz całą kolekcją austriackich medali za dzielność w latach I wojny światowej. W Warszawie postawiono pomnik jego pancernej dywizji. Jemu osobiście poświęcono głaz z tablicą w Gdańsku i popiersie przy bramie koszar brygady pancernej w Żaganiu.

5 czerwca 2011 r. zostanie odsłonięte popiersie Generała w krakowskim Parku im. dr Henryka Jordana.

Autor: dr Teodor Gąsiorowski, OBBH IPN Kraków

Zdjęcia

Podziel się: