Bij polskich panów

Celem Sowietów, którzy w 17 września 1939 roku zaatakowali Polskę było jej zniszczenie – jako bariery powstrzymującej rozprzestrzenianie się bolszewickiej rewolucji. W pierwszych dniach po agresji Kresy stanęły w ogniu, a przeciwko wojsku i ludności polskiej wystapili nie tylko najeźdźcy ale także podżegane przez nich mniejszości narodowe. Nie będąc sygnatariuszem konwencji genewskiej Związek Sowiecki nie poczuwał się do obowiązku gwarantowania pojmanym jeńcom należnych im praw.

Bronią, kosami, widłami i siekierami bij odwiecznych swoich wrogów – polskich panów, którzy przekształcili twój kraj w bezprawną kolonię, którzy ciebie polonizowali, w błocie zdeptali twoją kulturę i zamienili ciebie i twoje dzieci w bydło, w niewolników. Nie powinno być miejsca na ziemi Zachodniej Ukrainy dla panów i półpanków, obszarników i kapitalistów. Bierzcie w swoje ręce pańską ziemię, pastwiska, łąki i wygony. Zrzucajcie władzę obszarników, bierzcie władzę w swoje ręce, decydujcie sami o swoim losie... zachęcał mieszkające na polskich Kresach mniejszości narodowe dowódca Frontu Ukraińskiego Siemion Timoszenko.

Ciała odarte z ubrań

Pierwszymi ofiarami agresji byli żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza, innych formacji wojska polskiego, funkcjonariusze policji i rezerwiści. Wielu z nich (poza żołnierzami KOP-u) nie stawiało w ogóle oporu wkraczającym Sowietom, do czego niewątpliwie przyczynił się rozkaz Naczelnego Wodza nakazujący unikanie walk z Armią Czerwoną. Nie uchroniło ich to jednak przed represjami ze strony najeźdźcy. Szacuje się, że jeszcze we wrześniu i październiku 1939 roku około 2,5 tys z nich zostało zamordowanych. Sowieci zabijali bezbronnych jeńców, a jako przykład można przywołać wydarzenia, do jakich doszło w Szkole Oficerów Policji w Mostach Wielkich. Wszystkich kadetów zgromadzono na placu apelowym i po odebraniu raportu od jej komendanta wymordowano ogniem z karabinów maszynowych. Drastycznym potwierdzeniem tych praktyk jest także los 280 polskich żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza, którzy po  walce o rejon umocniony „Sarny” dostali się w ręce przeciwnika i zostali rozstrzelani w miejscowości Tynne.

Przez wiele lat w PRL-owskiej historiografii utrzymywano, że dowodzona przez gen. Franciszka Kleeberga Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” w wojnie obronnej 1939 roku walczyła tylko z Niemcami. Starannie zatajano fakt, że jej przeciwnikiem byli również Sowieci. Tymczasem w Paszenkach, Jabłoni, Milanowie i Włodawie znajdują się groby żołnierzy tej jednostki poległych w zmaganiach z Armią Czerwoną. Przez lata na ich grobie widniał kłamliwy napis, że polegli w walce z hitlerowskim najeźdźcą. Nie można się było z niego także dowiedzieć, że część z pochowanych we Włodawie to ofiary mordu, które po śmierci ograbiono z butów.

Tragiczny los spotkał też innych Kleeberczyków, którzy ciężko ranni dostali się do sowieckiej niewoli. Zamknięto ich w Domu Ludowym w Wytycznie. Gdy wreszcie chorymi zajęła się komisja lekarska okazało się, że wszyscy zmarli z upływu krwi. Również i w tym przypadku ciała obdarto z ubrań, którymi podzielili się żołnierze Armii Czerwonej i miejscowa ludność ukraińska.

Nie lepszy los spotkał też tych polskich oficerów, którzy zaufali sowieckim zobowiązaniom. Jako modelowy może tu służyć los Lwowa. Podpisana przez dowództwo polskie umowa kapitulacyjna gwarantowała wojsku i policji prawo wymarszu bez broni w kierunku Rumunii. Jednak, gdy tylko oficerowie opuścili miasto aresztowano ich i osadzono w więzieniu w Kijowie – skąd prawie wszyscy trafili do dołów śmierci w Bykowni. Z policjantami rozprawiono się już w podmiejskim Sichowie, gdzie  zmasakrowano ich ogniem z karabinów maszynowych. Tragiczny los spotkał również nielicznych obrońców Tarnopola, którzy ogniem z  wież kościoła dominikanów starali się powstrzymać wkraczającego najeźdźcę. Gdy wyczerpała się im amunicja i dostali się w ręce przeciwnika zostali natychmiast rozstrzelani. W mieście tym urządzono również polowanie na innych polskich żołnierzy.

Relacje świadków potwierdzają, że nagminną praktyką było mordowanie także pomniejszych grup jeńców. Przywołajmy tu wydarzenia, do jakich doszło w rejonie Kowla, gdzie Sowieci ujęli około pięćdziesięciu polskich żołnierzy, wśród nich nieznaną grupę oficerów. Jednego z nich od razu zamordowano strzałem między oczy, a innych czterech po uprzednim przywiązaniu pasami wojskowymi do drzew. Dalszą egzekucję powstrzymał starszy komandir, jednak zwłoki zabitych pozostawiono na miejscu dla postrachu.

Najlepszym świadectwem tego, co czekało wyższych dowódców Wojska Polskiego, a także pojedynczych oficerów i żołnierzy jest los dowódcy Okręgu Korpusu nr III w Grodnie gen. Józefa Olszyny-Wilczyńskiego. Warto zaznaczyć, że nie dowodził on żadnym oddziałem walczącym z Armią Czerwoną, a w trakcie opisywanych wydarzeń wycofywał się samochodem w kierunku granicy litewskiej. Zatrzymany przez sowiecką kolumnę pancerną w Nowikach na oczach żony został zabity wraz z towarzyszącym mu adiutantem. Zwłoki okradziono z butów i munduru i zmasakrowano. Zakrwawioną czapkę generała pokazywano potem jako trofeum na komunistycznych mityngach. Do podobnego wydarzenia doszło także koło Kobrynia, gdzie Sowieci rozstrzelali gen. bryg. w stanie spoczynku Stanisława Dowoyno-Sołłohuba – również czyniąc żonę świadkiem mordu.

Nie sposób wymienić wszystkich miejscowości, gdzie Sowieci dopuścili się zbrodni na polskich żołnierzach. Ponieważ wieści o tym, szybko się rozchodziły, wielu z nich zrzucało mundur i ukrywało się lub wycofywało się na zachód wybierając raczej niemiecką niewolę. Spośród policjantów tragiczny los czekał zwłaszcza tych, którzy przed wojną byli zaangażowani w rozpracowywanie ruchu komunistycznego lub nacjonalistycznego. Denuncjowani przez swe niedawne ofiary nie mieli żadnych szans na przeżycie.

 

Krasnoarmiejcy przeciw cywilom

Wojskowi i mundurowi funkcjonariusze państwa polskiego nie byli jedynymi ofiarami sowieckiej przemocy. W wyniku zbrodniczych działań Armii Czerwonej i NKWD na Kresach śmierć poniosło także kilkuset cywilów wywodzących się z szeroko rozumianej inteligencji. Wśród nich największą grupę stanowili ziemianie i osadnicy wojskowi, traktowani ze szczególnym okrucieństwem, jako „wrogowie ludu”.

W przypadku tych pierwszych niebagatelną winą był sam fakt posiadania majątku. Tylko z tego powodu zamordowano na Wileńszczyźnie rodzinę Rogińskich, Gabrielę Skirmuntową i jej córkę Lidię Daszkiewicz, Aleksandra Bekkera oraz Brunona Daszewskiego. Koło jeziora Narocz w walce z NKWD zginął osadnik wojskowy płk Adam Sielicki. Z zemsty najeźdźcy pokłuli ciało bagnetami i wrzucili do gnojowiska. Nie darowali też życia jego żonie i córce.

Nie był to jedyny przypadek tak drastycznego okrucieństwa ze strony najeźdźców. W Tołstobadach właścicielkę majątku Baranowo (woj. wileńskie) oskarżono o złe traktowanie robotników, rozebrano do naga, uderzono naganem w twarz i zastrzelono. Z kolei inną ziemiankę Józefę Pławską z majątku Chrostowo zabito tylko dlatego, że nie chciała oddać konia sowieckiemu oficerowi. Antoniego Wołkowickiego z Brzostowicy Małej, w okrutny sposób owinięto drutem kolczastym i żywcem zakopano do ziemi. W tych dniach zginęli też ppor. rez. Andrzej Światopełk-Czetwertyński ze Skidla, Stefan i Józefa Mierzewscy z Brzostowicy Wielkiej, hr. Michał Krasiński z Bojar, Aleksander Górski i jego 15 letni syn Jerzy z Krzywicz, Bolesław Skirmunt z Meszty, małżeństwo Jungów z Prażan i Hubert Lubomirski z Aleksandrii. Tragiczny rejestr zamordowanych polskich ziemian zamyka się przerażającą liczbą ok. 200 osób.

Ginęli zresztą nie tylko oni. Wśród zabitych byli także: posłowie na Sejm Wacław Budzyński i Jerzy Bołądź, Roman Skirmunt – wybitny działacz społeczny i polityczny, Janusz Wielowiejski – senator ziemi nowogródzkiej oraz Stanisław Jarecki – wojewoda stanisławowski. Pozbawiając Kresy najbardziej świadomego i propaństwowego elementu najeźdźcy ułatwiali sobie ich przyszłą sowietyzację.

Szczególnie tragiczny los spotkał polskich mieszkańców Grodna, którzy przez dwa dni stawiali bohaterski opór Armii Czerwonej. Z zemsty zamordowano tam od 300 do 500 osób. Pierwszych obrońców, w tym kilkunastoletnie dzieci bolszewicy rozstrzelali jeszcze w trakcie walk. Po ich zakończeniu w mieście przeprowadzano masowe rewizje i aresztowania, za posiadanie nożyka lub wysokich butów natychmiast zabijano. Skutkiem takiej pacyfikacji na placu pod farą leżał wał zamordowanych. W mieście doszło również do wiązania jeńców drutem kolczastym, ciągania ich czołgami po bruku, obcinania nosów, uszu i wyłupiania oczu. Szczególie okrutnie traktował jeńców młodszy lejtnat Dubrownik, który po brutalnych przesłuchaniach rozstrzelał osobiście 29 z  nich.

Do rzezi policjantów, wojskowych i cywilów doszło też w Rohatynie. Z kolei w Łucku Sowieci zorganizowali sąd polowy, przed którym pod zarzutem przygotowywania na tyłach Armii Czerwonej zamachu na Związek Radziecki postawiono komendanta miasta płk Adama Haberlinga, jego zastępcę ppor. Zagórskiego, grupę policjantów i urzędników. O losie aresztowanych decydował niejaki Ettinger – student prawa, kryptokomunista, który po wkroczeniu bolszewików stanął na czele „Robotniczej Gwardii Miasta Łucka”. Na jego stwierdzenie: „To nacjonalistyczna swołocz” – bez żadnych dodatkowych pytań prowadzący posiedzenie politruk dawał nie wywołujący wątpliwości znak oczekującym „strzelcom”.

 

Dywersanci na sowieckich tyłach

Zbrodnie wojenne popełniano też w oparciu o przepisy sowieckiego prawa. 20 września 1939 roku Trybunał Wojskowy Białoruskiego Specjalnego Okręgu Wojskowego skazał na karę śmierci 22 polskich żołnierzy, którzy dzień wcześniej zaatakowali oddział Armii Czerwonej. W kuriozalnym uzasadnieniu podano, że: banda [ta] miała na celu poderwanie zaufania do siły RKKA [Robotniczo-Krestiańskiej Krasnoj Armii (Robotniczo-Chłopskiej Czerwonej Armii)] i ustanowienie na radzieckim terytorium byłej Zachodniej Białorusi uprzedniego faszystowskiego porządku prawnego.

Za przyzwoleniem Sowietów obok Armii Czerwonej i NKWD okrucieństw dopuszczały się również liczne ukraińskie, białoruskie i żydowskie bojówki złożone z miejscowych nacjonalistów lub komunistów. Również i w tym przypadku nie sposób przywołać wszystkich zaistniałych zdarzeń. Do najbardziej drastycznych należało: w Brzostowicy Małej (pow. Grodno) wlewanie ofiarom do ust rozrobionego z wodą wapna, a potem grzebanie ich żywcem; w Bojarach kamienowanie; w Snitowie (pow. Drohiczyn) ukrzyżowanie duchownego prawosławnego sprzyjającego Polakom i rozprucie wnętrzności funkcjonariuszowi policji. Uzbrojone bandy podobnie jak czerwonoarmiści nie respektowały praw pojmanych jeńców, a ich okrucieństwo niejednokrotnie przewyższało terror okupanta. W antypolskiej akcji wyróżniali się zwłaszcza ukraińscy bojówkarze (zarówno nacjonaliści, jak i komuniści), którzy we wrześniu 1939 roku podjęli próbę opanowania szeregu miejscowości, atakowali pomniejsze grupy żołnierzy i policjantów, mordowali bezbronnych cywilów i uchodźców. Dochodziło przy tym do palenia pojmanych osób w stodołach lub grzebania ich żywcem, zabijania z użyciem narzędzi gospodarskich i innych wymyślnych metod zadawania śmierci.

Skala zbrodni popełnionych w omawianym czasie na Kresach przeraża swym ogromem. Nie należy się temu dziwić skoro przyzwalali na nie najwyżsi rangą przedstawiciele sowieckiej armii i państwa. Sam Nikita Chruszczow – w owym czasie Sekretarz Komitetu Centralnego WKP(b) Ukrainy oceniając wyniki „pracy” ukraińskiego NKWD miał stwierdzić z rozczarowaniem: Co to za robota, kiedy nie ma żadnego rozstrzelanego.

Opisane przypadki to tylko część tragedii Kresów zarejestrowanej dokumentami i oczami świadków. Wrzesień 1939 roku był tylko wstępem do ich całkowitej sowietyzacji. Najeźdźcy okazali się w tym zbrodniczym dziele nadzwyczaj skuteczni i przewidujący, eksterminując na równi z Polakami także przedstawicieli elit ukraińskich, białoruskich i żydowskich. Opanowane przez Sowietów Kresy stały się obiektem trwającego prawie pół wieku eksperymentu, który doprowadził do ich dramatycznego zubożenia niemal pod każdym względem.

Autor: Paweł Naleźniak

Podziel się: